piątek, 13 stycznia 2012

Szczęśliwej drogi już czas

Wyjeżdżam. Tak daleko, że moja wyobraźnia kończy się w połowie drogi. Ale to mój złoty punkt na mapie świata, więc nawet nie próbuję tego ogarnąć. Zresztą zakup zrobiony w zupełnie nie stylu Zaślubionego, zaś w pełni po mojemu, czyli decyzja w przeciągu 5 minut i bez planu czy przeanalizowania tematu. Ale od tego się zaczęło. Szukanie hostelu- znaleziony po przeglądzie miliona portali, forów, zdjęć. Wiem już, gdzie nie można chodzić, gdzie nie można pokazywać się z jakąkolwiek rzeczą droższą niż 0,50 Euro, gdzie nie ma zbyt ciekawego hostelu , wiem, że anglojęzyczni są tam rzadkością, ale dalej nie wiem w sumie, gdzie nocować warto. Zaryzykowaliśmy z Zaślubionym, wierząc w miarę sensownym fotografiom i opiniom.
Już wydawało mi się, że wyjazd będzie spontaniczny, kiedy nagle pojawiło się milion pytań: do czego się pakujemy, co ze sobą bierzemy, co zwiedzimy, jak się porozumiemy… Zaślubiony w wyrafinowany sposób (uczy się od mistrzów) wymógł na mnie przygotowanie rzeczy do wyjazdu na tydzień przed wylotem. No i teraz sobie tak leżą, a ja je podmieniam, zamieniam, sortuję, przeliczam i sprawdzam czy moja kupka ubrań nie jest większa od kupki Zaślubionego- moje postanowienie to minimalizm. Przez to stawiam na rzeczy cienkie i lekkie- wtedy kupka nie przybiera na objętości. Ale przez nią ciągle wydaje mi się, że powinnam jeszcze dokupić sukienkę, sandały- skąd ja o tej porze wezmę sandały??, z dwa topy i krótkie spodenki…. jak pakowałam się na ostatnią chwilę to i może lądowałam na drugim końcu świata bez piżamy albo kosmetyków, ale przynajmniej poprzedzający wyjazd tydzień był spokojny.
Do tego ilość spraw, które trzeba zamknąć przed wyjazdem przerasta chyba nawet odległość, jaką pokonujemy. W pracy staram się nie odczytywać przychodzących do mnie maili z nadzieją, że to spowoduje mniej pracy. Niestety są jeszcze telefony… Lekarzy odwiedzam, jak rodzinę na święta- nie pamiętam, kiedy byłam tak przebadana. Do tego dochodzi już lekkie podekscytowanie , bo w zeszłą noc zamiast spać na całym łóżku w poprzek z rozłożonymi rękami (Zaślubiony na delegacji) obudziłam się o jakiejś dziwacznej porze z kogutami i kurami i w nadmiarze czasu postanowiłam wrócić do mojego starego dobrego przyjaciela, który po raz kolejny okazał się wrogiem – depilator. Wprawdzie walkę wygrałam, ale w trakcie okazywałam słabość, a kot miał okazję poznać nowe przekleństwa (swoją drogą naprawdę nie wiem, skąd ja je znam).
No ale lecimy. Jeszcze trzy dni…

5 komentarzy:

  1. no to gdzie ????dowiem sie ?
    dzieki za wpis .zwlaszcza dziś nawet nie wiesz jak bardzo mnie to ucieszylo.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to skąd znasz przekleństwa? Ode mnie! Dokąd to? Brasil?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ty, tajemnicza- podziel si szczciem i daj ludziom zazdroci:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Halo, bardzo poproszę - myślę, że nie tylko w swoim imieniu - o relację z wojaży :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. czekamy....
    Agata

    OdpowiedzUsuń