Szczęście nastało. Krasnale pojawiły się w domu, a że czas
początku to i jest kiedy siusiu zrobić.
A jak to było? Pochwalić bym się mogła, że nastały bóle, a
ja w euforii na porodówkę pognałam.
Ale nie. Mało brakowało, a Krasnale pod
prysznicem by pierwsze światło zobaczyły. Tknięta intuicją obudziłam
Zaślubionego z prośbą o podwiezienie do szpitala, a że noc ciemna była to i
podróż bezkorkowa.
W szpitalu powitana przez zaspanych lekarzy tłumaczyłam
wszem i wobec, że ja NIE NA PORÓD, a na sprawdzenie. Mina każdego z nich świadczyła,
że nie ja pierwsza takie herezje przy regularnych skurczach poczyniałam. Po uświadomieniu
mnie, że to już za chwilę, już za momencik nastał czas pytań towarzyszących –
ostatnia wizyta u fryzjera – data, adres (czy nie widać po moich odrostach, że
mogę nie pamiętać??!!), ostatnia wizyta u kosmetyczki (pojutrze, według planu,
więc CZY JA NAPRAWDĘ RODZĘ??!!), styczność z osobami zarażonymi… (i tu ciąg liter,
które razem nie mówią mi nic, więc CHYBA NIE!), potem skurcz i już sama se Pani
odpowiedź.
O reszcie opowiadać nie będę, bo część dla nieodpornych zbyt
drastyczna być by mogła, część powoduję, że jak bóbr ryczę tknięta
wspomnieniami, a o części zapomnieć bym już chciała, więc o opowieściach nie ma
nawet mowy. A reszta…reszta w dwóch postaciach, przez które kończę ten wpis, bo
czas pogapić się na nich. I tyle, bo co więcej można powiedzieć, kiedy w
powietrzu unosi się TEN ZAPACH?