sobota, 28 grudnia 2013

Coraz bliżej...?

Miał być wpis, ale jakoś przedświątecznie, świątecznie i poświątecznie nie daje za wiele czasu na pisanie. Ostatnio tylko zrozumiałam, że te Boże Narodzenie, mimo że wyjątkowe, nie było pełne. Dlaczego? Bo ani razu nie usłyszałam "Coraz bliżej święta..." i ani razu nie widziałam tira Coca-Coli w śniegu. I czy coś się zmieniło czy rzeczywiście tego nie było?
I już miałam pisać zażalenie ( z ryzykiem, że jednak było, a ja z braku czasu nie zarejestrowałam), aż trafiła mi się taka reklama wyżej wspomnianego napoju, która chwyciła mnie 10 palcami za serce i ścisnęła. Do tego argentyńska...same plusy
A więc voila!

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Po pierwsze śmiech

Od kilku dobrych dni ten filmik rozbawia mnie niezmiennie...a i na czasie :)

czwartek, 12 grudnia 2013

Ignorancja siostrą moją



Jestem totalnym ignorantem jeśli chodzi o wiadomości, newsy i politykę. Coś tam mi świta kto z kim trzyma i że gdzieś ktoś wysyła wojska, a w innej części świata kończy się wojna, ale jakby mnie obudzić o północy to nie wiedziałabym nic. Kataklizmy i ataki natury ruszają mnie, a i owszem, ale zwykle dowiaduję się o tym, kiedy już zaczynają sprzątać po spustoszeniu. Chyba że ktoś mi wspomni mimochodem, że tam a tam to teraz mają się źle. Wtedy czerwone światełko się zapala, sprawdzam i ACHA!
Teraz jednak moja ignorancja sięgnęła zenitu, potęgi trzeciej…
Jakiś tydzień temu zaczęła pobolewać mnie głowa, o czym poinformowałam moją babcię, na co ona stwierdziła, że wiadomo- ciśnienie spada, wiatr idzie, będzie źle. Stwierdziłam, że ta moja babcia to już wszystko czarno widzi, tylko co ona z tym wiatrem? (ignorancja do potęgi pierwszej)
Potem podczas rozmowy przy pchaniu wózek w wózek usłyszałam, że orka zapowiada się groźnie i że jutro to z dzieckiem na pewno na spacer się nie powinno wybrać. Po pierwsze jaka orka i co ona ma do spaceru? (ignorancja do potęgi drugiej)
Kiedy już odkryłam, że nie orka a orkan i że on się jutro w nocy ma pojawić to wszystko mi się poskładało w całość i nawet się przejęłam, dlatego następnego ranka usiadłam do komputera, żeby sprawdzić czy to już po najgorszym. I wtedy natrafiłam na artykuł, którego tytuł rozpoczynał się od nazwiska autora – Oskar Ksawery. Dziwne to, ale może to kolejny dziennikarz, którego nie znam, a który robi furorę absolutną. (ignorancja do potęgi trzeciej)
Dopiero po przeczytaniu następnego artykułu dowiedziałam się, że Ksawery to nie nazwisko, a artykuł rozpoczynał się od Orkan, a nie Oskar… tak więc przyznaję, dzień jednak powinnam zaczynać od jakiś wiadomości…

Do tego mamy katar do kwadratu, więc żeby ulżyć Ludzikom, poza czyszczeniem nosów, co okupowane jest płaczem, jakbyśmy im te nosy wyrywali na żywca, co wieczór koło łóżeczek kładziemy im talerzyk z rozgniecionymi ząbkami czosnku. Sposób z dziada pradziada, chyba działa, bo noce jakby lepsze i lżejsze, ale zapach… czuję się, jakbym spała w misce tzatzyków.

piątek, 29 listopada 2013

JesteŚMY



Zaczęła używać liczby mnogiej w opisie dosłownie wszystkiego co robię. Te ostatnie ponad osiem miesięcy z Ludzikami dzień w dzień, godzina w godzinę dały o sobie znać. Zatarła się granica między ja i oni, więc jesteśmy teraz tylko my. Jeszcze pal licho jeśli zasnęliŚMY, zjedliŚMY, spacerowaliŚMY, ale już słabiej się robi kiedy zrobiliŚMY w pieluchę, ulaliŚMY  czy gaworzyliŚMY. Nawet mój telefon załapał bluesa i autokorektor wszystko poprawia mi na liczbę mnogą. Kiedy umawiałam się na kolejną wizytę u kosmetyczni (którą potem odwołałam, ale co tam) po ustaleniu wizyty podsumowałam pięknie „Będziemy!”, po czym poprawiłam „Będę” udając, że to ot takie przejęzyczenie. Ale chyba nastała era, kiedy Ludziki będą musiały przyjąć na klatę, że się malujeMY, depilujeMY czy nosiMY torebki, a ja że płaczeMY kilka razy dziennie, ząbkujeMY i przybieraMY na wadze w każdym tygodniu…
Do tego dokonałam odkrycia. Choćby nie wiem jak człowiek się starał, szukał, przeglądał, czytał opinie, ile wydawał na zabawki i potem je oglądał, majtał nimi dziecku przed nosem, przeżywał ich posiadanie jak osioł salami to i tak żadna z tych zabawek nie będzie lepsza od pustej półlitrowej butelki po wodzie mineralnej, opróżnionego opakowania po balsamie i opakowania po chusteczkach nawilżonych. Tak więc mimo tony grzechotek i miliona innych gadżetów (większość zebrane w prezentach lub po innych dzieciach) te trzy przedmioty rządzą! To nic, że nasze mieszkanie ma zajęty każdy metr kwadratowy przez co gdzie się nie ruszysz tam w coś przyłożysz (ostatnio o wszystko uderzam małym palcem prawej stopy, dzięki czemu jest większy niż paluch, ale w sumie i małemu się należy), jest pusta plastikowa butelka jest impreza!
Taka karma. Ostatnio pojawiło się też nowe pytanie odnośnie Ludzików, za co przyznaję kobiecie ze spożywczego odznakę zwykłego bohatera w kategorii innowacja. Nie usłyszałam klasycznych „jak Pani ich rozróżnia?”, „ Jedno czy dwujajowi?” czy „Bliźniaki?”, usłyszałam za to „Co jest najcięższe w posiadaniu bliźniaków?”. Słowo daje, zatkało mnie. Po pierwsze dlatego, że się nie spodziewałam takiego pytania a po drugie, że z wszystkich rzeczy, które mi przyszły na myśl musiałam wybrać tą jedną. I samo mi z ust wyszło „Wózek”. Pytającej chyba nie o to chodziło, bo potraktowała to jako żart, ale na spokojnie analizując wszystko pewna jestem, że udzieliłam dobrej odpowiedzi. W stanie aktualnym wózek z wpakowanymi w niego Ludzikami sztywnymi od zimowych ubrań jest najcięższy.
Tyle na dziś.

wtorek, 19 listopada 2013

Się działo, się spotkało



Gdyby mi ktoś opisał jakiś czas temu jak spędziliśmy ostatnią sobotę to i serdecznie by mnie ubawił i został z lekka średnio poważnie potraktowany. Pisząc jakiś czas temu mam na myśli co najmniej półtorej roku, kiedy to jeszcze nie podejrzewałam, że mój brzuch może się tak rozciągnąć, a pobudki o 6 traktowałam jako barbarzyństwo a nie codzienność. Swoją drogą jestem dowodem, że część osobowości da się zmienić! Otóż, przez konkretny kawał życia, wstając skoro świt należałam do typu „bez kija nie podchodź”. W drodze z łóżka do łazienki zaliczałam wszystkie ściany i framugi, potykałam się o każdy próg, a ten kto odważył się do mnie odezwać nigdy nie usłyszał nic miłego. Teraz wstając o 6 dziękuję w duchu, że to nie 5.30, więc i humor od razu lepszy. A na framugi wpaść raczej nie powinnam, bo zwykle któregoś Ludzika mam na rękach, więc mogłaby być słaba sytuacja…
Ale wracając do soboty. Nic nie zapowiadało, że spędzimy go w TAKIM towarzystwie i w TAKIM rozkładzie. Czterech powyżej 1,60 metra i czterech poniżej 1 metra, więc mowy nie było o przewadze liczebnej. Tak oto bowiem w odwiedziny zjawiła się u nas Broszki z rodziną. Połowa wyglądała tak, jak ostatnio, ale druga połowa (podobno nie ma mniejszej połowy, ale tu jakby trochę jest) to już zupełnie inna bajka. Bo oto Lusie, które przy ostatnim spotkaniu spokoju siedziały podparte o oparcie wózka weszły SAME do nas i na własnych nogach już do końca pozostały. Testowi żołnierskiej odwagi poddany został od razu Luś, który może teraz poszczycić się odznaką na czole z kocich pazurów. I naprawdę zbawiennie jest pobyć i porozmawiać z kimś, kto rozumie, że ukołysanie jednego Ludzika nie rozwiązuje sprawy, że wyjście z domu to zakładanie kurtek, czapek i bucików na dwa Ludziki wijące się jak karpie w wannie, więc trochę czasu to zajmuje, że trzecie piętro bez windy to średnia frajda dla kręgosłupa przy posiadaniu potomstwa do kwadratu, a pora drzemki jest święta i choćby skały sra…(wykonywały to, co Ludziki do pieluchy) to ona być musi dotrzymana. Ale żeby nie było – udało się również w przerwach pomiędzy podawaniem łyżeczką deseru, kołysaniem, układaniem i przewijaniem, porozmawiać o tematach niedzieciowych!
Jedno jest pewne – w dzieciach jest moc. Bez żalu i bez wypominania, zdominowały one większą część spotkania. I to się nazywa nowe pokolenie. Możemy być spokojni. A ja takich dni mogłabym mieć znacznie więcej!

niedziela, 10 listopada 2013

Oddać moje pieniądze, czyli komu Miss rachunek wystawia

Kończy się rok. Może jeszcze nie czas na bilans roku, który tym razem był naprawdę wyjątkowy. Nie czas jeszcze na postanowienia i obiecanki. Ale czas na porządek w rachunkach. Ponieważ marna ze mnie córka oszczędności muszę się mocno nagimnastykować, żeby wszystko „stykło” i jeszcze żeby zostało. Tak więc raz za czas trzeba przysiąść i zrobić mały bilans. I tak oto było w tym tygodniu, dzięki czemu powstała lista dłużników. Niniejszym rachunek wystawiam:
*ząbkowaniu – za pracę po nocach. Jako że praca w trybie nocnym jest płatna podwójnie, a u nas jeszcze jest jej podwójnie dużo to rachunek wystawiam czterokrotnie większy
*cellulitowi – za przydługawe zagoszczenie na moich udach. Ja rozumiem, że jest prawo zasiedzenia, ale okres jest jeszcze za krótki, tak więc za bezprawne wkroczenie na teren prywatny moich ud, zmianę aranżację wnętrz i uporczywe trwanie mimo wielu prób eksmisji wystawiam rachunek wraz z karą nałożoną za unikanie opłat
*czasowi – za to, że znika. Skraca sobie pobyt w mojej dobie i ucieka, licząc że się nie zorientuję. Ale nie ze mną te numery, wiem, że są 24 godziny w cyklu dnia, a właściwie powinny być. W tym czasie da się wyrobić z wszystkim, ja się nie wyrabiam z niczym, więc wiadomo – płacimy!
 *pralce – za to, że wcina skarpetki i jest na tyle perfidna, że zawsze wcina po jednej z pary, żebym wiedziała dokładnie, że zginęła. Istnieje ryzyko, że gdyby pochłonięta została cała para to nawet bym się nie domyśliła, więc cwaniara pożera jedną, a drugą zostawia jako bilecik z wiadomością „znowu to zrobiłam”. Więc na listę dłużników wciągnięto.
* metrażowi naszego mieszkania – za to, że nieustannie się zmniejsza. Nagle o wszystko się potykamy, na połowę rzeczy nie ma miejsca w szafce, a meble w salonie są wciśnięte pod telewizor, a nie jest możliwe, żeby kojec dla dwóch małych Ludzików zajął tyle miejsca. Po prostu pokój nam się zmniejszył. Kara!
*zielonym warzywom – bo nie smakują Ludzikom, a powinny. To zapewne ich wina, więc wiadomo…
*każdemu obcemu, który na widok naszego wózka i Ludzików pyta „Rozróżnia ich Pani?” – takie pytanie słyszę przeciętnie raz dziennie. Co najmniej. Już mi nawet nie sprawia frajdy wymyślanie głupich odpowiedzi. A nawet jeśli nie rozróżniam to co? Płacimy, będzie na pieluchy.
*brzuchowi – że się tak polubił z tymi dodatkowymi centymetrami z ciąży, że rozłąka była bolesna, długa i wkurzająca. Głównie mnie, więc teraz proszę o zwrot kosztów.
Jest jeszcze kilku dłużników na czarnej liście płac, ale na teraz wystarczy, bo słońce jednak świeci, mimo że listopad trwa. Dlatego nie ma co sączyć jadu, z powyższych rachunków coś na pewno się uzbiera!

czwartek, 24 października 2013

W dwóch prostych słowach

Kocham Ludziki ponad wszystko. Uwielbiam patrzeć, jak się razem bawią, śmieją. To zdecydowanie najlepsze, co mnie się w życiu spotkało. Do tego dziś stuknęła nam z Zaślubionym czwórka szczęśliwego życia po zapieczętowaniu. Ale jednocześnie...ja pier...le!
W takie dni, jak dziś, nic tylko ja pier...le! Chociaż staram się nie przeklinać.