czwartek, 3 maja 2012

Decyzja decyzję goni

Proces decyzyjny to u mnie spore wyzwanie. Nie wiem czy zabrakło czegoś w moim wychowaniu, a może niosę za sobą jakąś ukrytą traumę, ale dokonanie jakiegokolwiek wyboru z mojej strony to czas wydłużony, podczas którego następuję milion zmian frontów i rezygnacji. Oczywiście doprowadzam tym do furii Zaślubionego, który z opisywanym tu symptomem nie ma nic kompletnie wspólnego. Co więcej, Zaślubiony potrafi w 5 sekund określić swoje stanowisko w tak ważnych kwestiach jak wybór menu czy sposób spędzenia wolnego czasu. U mnie w momencie startu wydawania werdyktu rusza lawina myśli i analiz. No bo jeśli wybiorę z menu łososia, a on będzie niewypieczony- będę żałować. A jeszcze, nie daj Panie, ktoś obok zamówi coś innego, co okaże się lepsze i smaczniejsze to mój łosoś w ogóle straci na smaku. Jeśli jednak zmienię decyzję to oznacza to zbyt wiele analiz, bo przecież chciałam cały dzień łososia. No właśnie, ale czy chciałam czy sobie to wmówiłam? Może zamiast dietetycznej ryby warto zainwestować w tłuste frytki? Wreszcie podchodzi kat w postacie kelnerki i czas mojego wskazania kciukiem- życie lub śmierć. Zaślubiony patrzy oczami pełnymi mieszanki politowania i niecierpliwości, a we mnie się kotłuje. Tik tak tika tak i nagle z moich ust wylatuje: sałatka grecka. Nie wiem kto to wcisnął w moje gardło, ale na pewno nie ja. Skąd mi się to wzięło? Przecież rozważałam między łososiem a frytkami… Niczego nieświadoma kelnerka odchodzi, a ja zostaję z wizją kolacji z nędzną porcją warzyw i dwiema oliwkami. Nie, to nie mogła być dobra decyzja! Odszukuję wzrokiem Bogu Ducha Winną obsługującą i zmieniam. Siadam dumna, wzrok Zaślubionego, obytego już w moich podchodach, mówi sam za siebie, a ja staram się już nie rozważać. Jedynie pławić się w tym, jak to sprytnie rozegrałam. A na Zaślubionego nie zwracam uwagi. Zresztą i tak wiem, że kiedyś mnie za to udusi, więc po co zawczasu się nad tym rozdrabniać.