poniedziałek, 24 stycznia 2011

Kilka słów prawdy

Czas prawdzie spojrzeć w oczy- moja szafa pęka w szwach. A ja i tak co rano nie mam co na siebie włożyć. Mniej więcej raz na miesiąc obiecuję sobie zrobić remanent szafy, wyrzucić połowę z tego, co zalega. Za radą zbiorowej myśli postanawiam zawsze pozbyć się tych ubrań, których nie miałam na sobie przez ostatni rok. Znajdą się i takie, których nie miałam na sobie nigdy. Więc raz na jakiś czas za myślą idą czyny i biorę się za ciuchową inwentaryzację. Trwa ona zazwyczaj około godziny podczas której na łóżku lądują bluzki, bluzeczki, sukienki, spodnie i inne. Potem następuje przegląd, dokładne oszacowanie czasu ostatniego noszenia, rozpoznanie stanu technicznego, dopasowania do aktualnego stylu w modzie i moim guście, po czym…niezależnie od wyniku wraca do mojej szafy. Nie potrafię pozbywać się ubrań. Nie wiem na czym to polega, ale jestem mistrzynią wymyślania powodów, dla których te rzeczy powinny zostać na stanie. W rezultacie więc pojemność szafy się nie zmienia, a mnie pozostaje próba wytłumaczenia mężowi, dlaczego co rano stoję przez milionem rzeczy i nie mam pomysłu…
Innym problemem jest to, że jestem mocno przesądna oraz wierząca w działanie talizmanów. Nie otaczam się króliczymi łapkami, czosnkiem czy wisiorkami, ale wierzę w rzeczy, które przynoszą nam szczęście. Potrafię więc cofnąć się o trzy kroki, kiedy czarny kot przebiegnie mi drogę, wypuścić wszystko z rąk, by łapać spadające lustro czy też, niezależnie od tego, jak bardzo się spieszę, usiąść na rogu łóżka i odliczyć do 10- ciu, kiedy wrócę się po coś do domu. To samo tyczy się ubrań. Często nie potrafię przypomnieć sobie gdzie kupiłam ten sweter, ale pamiętam, że miałam go na sobie, kiedy wygrałam bilet do kina. Co oznacza, że przynosi mi szczęście. Co oznacza, że należy mu się szacunek. Co oznacza, że mimo nienoszenia, należy mu się godziwe miejsce w szafie. No i sru i pstryk i znowu sobie leży do następnej rewizji, której skutek jest dokładnie taki sam, jak tej ostatniej. Więc nie zostaje mi nic innego, jak mężna decyzja- muszę z tym żyć. Może kiedyś, jakoś, gdzieś znajdę sposób na samą siebie. Póki co zbliża się czas kolejnego przeglądu.

6 komentarzy:

  1. Proponuję jakąś wymianę z przyjaciółkami albo nawet nieznajomymi. Nie wiem, gdzie mieszkasz,ale w Warszawie i Krakowie na pewno są organizowane takie spotkania w różnych kawiarniach.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Nie ma się w co ubrać" to najczęstsze zdanie wypowiadane przez kobiety, więc luz;)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja poważnie walczę ze swoją bliźniaczą przypadłością. Wyrzucam, rozdaję, sprzedaję. Ma zostać docelowo tylko to, w czym czuję się naprawdę świetnie. Co oznacza 5 ciuchów na krzyż niestety.

    OdpowiedzUsuń
  4. To są normalne dylematy! Ja też tak mam! A mój mąż nie;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Po prostu musisz kupic sobie dodatkową szafę! Albo oddać potrzebującym- ponoć samopoczucie się wtedy znacznie poprawia. Nie wiem, nie probowałam.
    Pozdrawiam, MalaMi

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja nie mam tego kłopotu, nienawidzę zakupów, więc mam kilka zestawów, które miksuję. Proponuję takie rozwiązanie

    OdpowiedzUsuń