Gdyby mi ktoś opisał jakiś czas temu jak spędziliśmy
ostatnią sobotę to i serdecznie by mnie ubawił i został z lekka średnio
poważnie potraktowany. Pisząc jakiś czas temu mam na myśli co najmniej półtorej
roku, kiedy to jeszcze nie podejrzewałam, że mój brzuch może się tak
rozciągnąć, a pobudki o 6 traktowałam jako barbarzyństwo a nie codzienność.
Swoją drogą jestem dowodem, że część osobowości da się zmienić! Otóż, przez
konkretny kawał życia, wstając skoro świt należałam do typu „bez kija nie
podchodź”. W drodze z łóżka do łazienki zaliczałam wszystkie ściany i framugi,
potykałam się o każdy próg, a ten kto odważył się do mnie odezwać nigdy nie
usłyszał nic miłego. Teraz wstając o 6 dziękuję w duchu, że to nie 5.30, więc i
humor od razu lepszy. A na framugi wpaść raczej nie powinnam, bo zwykle
któregoś Ludzika mam na rękach, więc mogłaby być słaba sytuacja…
Ale wracając do soboty. Nic nie zapowiadało, że spędzimy go
w TAKIM towarzystwie i w TAKIM rozkładzie. Czterech powyżej 1,60 metra i
czterech poniżej 1 metra, więc mowy nie było o przewadze liczebnej. Tak oto
bowiem w odwiedziny zjawiła się u nas Broszki z rodziną. Połowa wyglądała tak,
jak ostatnio, ale druga połowa (podobno nie ma mniejszej połowy, ale tu jakby
trochę jest) to już zupełnie inna bajka. Bo oto Lusie, które przy ostatnim
spotkaniu spokoju siedziały podparte o oparcie wózka weszły SAME do nas i na
własnych nogach już do końca pozostały. Testowi żołnierskiej odwagi poddany
został od razu Luś, który może teraz poszczycić się odznaką na czole z kocich
pazurów. I naprawdę zbawiennie jest pobyć i porozmawiać z kimś, kto rozumie, że
ukołysanie jednego Ludzika nie rozwiązuje sprawy, że wyjście z domu to zakładanie
kurtek, czapek i bucików na dwa Ludziki wijące się jak karpie w wannie, więc
trochę czasu to zajmuje, że trzecie piętro bez windy to średnia frajda dla
kręgosłupa przy posiadaniu potomstwa do kwadratu, a pora drzemki jest święta i
choćby skały sra…(wykonywały to, co Ludziki do pieluchy) to ona być musi
dotrzymana. Ale żeby nie było – udało się również w przerwach pomiędzy
podawaniem łyżeczką deseru, kołysaniem, układaniem i przewijaniem, porozmawiać
o tematach niedzieciowych!
Jedno jest pewne – w dzieciach jest moc. Bez żalu i bez
wypominania, zdominowały one większą część spotkania. I to się nazywa nowe
pokolenie. Możemy być spokojni. A ja takich dni mogłabym mieć znacznie więcej!
:-) Też kiedy rano widzę na zegarku godzinę 6:30, za każdym razem mówię "Dziękuję!". Taka mała lekcja wdzięczności za proste rzeczy - przespanie ciągiem 6 godzin :-)
OdpowiedzUsuńI dzięki, dzięki bez końca za cudne spotkanie :-)))
Dzięki dzięki :)))
Usuńno i brakuje przycisku "lubię to" :-) bliźniakowe spotkania mają moc :-) L.
OdpowiedzUsuńLubię to ;)
Usuń