wtorek, 19 listopada 2013

Się działo, się spotkało



Gdyby mi ktoś opisał jakiś czas temu jak spędziliśmy ostatnią sobotę to i serdecznie by mnie ubawił i został z lekka średnio poważnie potraktowany. Pisząc jakiś czas temu mam na myśli co najmniej półtorej roku, kiedy to jeszcze nie podejrzewałam, że mój brzuch może się tak rozciągnąć, a pobudki o 6 traktowałam jako barbarzyństwo a nie codzienność. Swoją drogą jestem dowodem, że część osobowości da się zmienić! Otóż, przez konkretny kawał życia, wstając skoro świt należałam do typu „bez kija nie podchodź”. W drodze z łóżka do łazienki zaliczałam wszystkie ściany i framugi, potykałam się o każdy próg, a ten kto odważył się do mnie odezwać nigdy nie usłyszał nic miłego. Teraz wstając o 6 dziękuję w duchu, że to nie 5.30, więc i humor od razu lepszy. A na framugi wpaść raczej nie powinnam, bo zwykle któregoś Ludzika mam na rękach, więc mogłaby być słaba sytuacja…
Ale wracając do soboty. Nic nie zapowiadało, że spędzimy go w TAKIM towarzystwie i w TAKIM rozkładzie. Czterech powyżej 1,60 metra i czterech poniżej 1 metra, więc mowy nie było o przewadze liczebnej. Tak oto bowiem w odwiedziny zjawiła się u nas Broszki z rodziną. Połowa wyglądała tak, jak ostatnio, ale druga połowa (podobno nie ma mniejszej połowy, ale tu jakby trochę jest) to już zupełnie inna bajka. Bo oto Lusie, które przy ostatnim spotkaniu spokoju siedziały podparte o oparcie wózka weszły SAME do nas i na własnych nogach już do końca pozostały. Testowi żołnierskiej odwagi poddany został od razu Luś, który może teraz poszczycić się odznaką na czole z kocich pazurów. I naprawdę zbawiennie jest pobyć i porozmawiać z kimś, kto rozumie, że ukołysanie jednego Ludzika nie rozwiązuje sprawy, że wyjście z domu to zakładanie kurtek, czapek i bucików na dwa Ludziki wijące się jak karpie w wannie, więc trochę czasu to zajmuje, że trzecie piętro bez windy to średnia frajda dla kręgosłupa przy posiadaniu potomstwa do kwadratu, a pora drzemki jest święta i choćby skały sra…(wykonywały to, co Ludziki do pieluchy) to ona być musi dotrzymana. Ale żeby nie było – udało się również w przerwach pomiędzy podawaniem łyżeczką deseru, kołysaniem, układaniem i przewijaniem, porozmawiać o tematach niedzieciowych!
Jedno jest pewne – w dzieciach jest moc. Bez żalu i bez wypominania, zdominowały one większą część spotkania. I to się nazywa nowe pokolenie. Możemy być spokojni. A ja takich dni mogłabym mieć znacznie więcej!

4 komentarze:

  1. :-) Też kiedy rano widzę na zegarku godzinę 6:30, za każdym razem mówię "Dziękuję!". Taka mała lekcja wdzięczności za proste rzeczy - przespanie ciągiem 6 godzin :-)
    I dzięki, dzięki bez końca za cudne spotkanie :-)))

    OdpowiedzUsuń
  2. no i brakuje przycisku "lubię to" :-) bliźniakowe spotkania mają moc :-) L.

    OdpowiedzUsuń