środa, 7 marca 2012

Hormon hormonowi hormonem

W celu wyjaśnienia mojego długiego niepisania (poza ostatnim cytatem, który był bardziej przepisaniem)- przyjechała, popracowałam, podzwoniłam do znajomych, poświętowałam urodziny i poszłam na stół chirurgiczny. Podziurawili mnie w uśmiech i posłali do domu. No i po raz kolejny w tym roku mam wolne od pracy. Ze względu na stan ponarkozowy i wciąż szwowy muszę z tymi niteczkami leżeć, więc wrażenie mam, jakby plecy miały mi wyjść nosem. Należałam się już na prawym i lewym boku, należałam się na plecach z nogami w górę i w dół, tak że chyba do 2013 będę już tylko spała na brzuchu albo podwieszona do sufitu jak nietoperz. Moja pozycja stojąca bardziej przypomina pozycję mojego stuletniego sąsiada, a tempo, w jakim chodzę po schodach umieszcza mnie z Nim w tej samej kategorii sportowej.
No i te hormony… Zaślubiony stara się na swoje plecy przejąć domowe obowiązki, w tym status kucharza rodzinnego. W pierwszy dzień telefon z pracy:
- Co kupić na obiad?
Pierwszy hormon w ruch- NIE BĘDĘ NIC JADŁA.
Ten sam dzień, drugi telefon, to samo pytanie:
- Co kupić na obiad?
Drugi hormon w ruch- ZAMÓWIMY COŚ!
W drodze z pracy trzeci telefon:
- Na pewno zamawiamy?
Trzeci hormon w ruch- NO PRZECIEŻ MÓWIŁAM!!!!
W domu Zaślubiony, pełen empatii prosi o wybór miejsca, z którego będziemy zamawiać. I tu czas na czwarty hormon, który odpowiada ze złością: NIE WIEM, CO MI SIĘ CHCE. Strzelam na oślep i rzucam: KEBAB! Zaślubiony wykonuje klików kilka na laptopie, bierze za telefon, ale piąty hormon jest szybszy i rzuca w moje usta: JEDNAK NIE CHCĘ KEBABA, CHCĘ ZIEMNIAKI Z PIEKARNIKA! Z empatii Zaślubionego już zostają jakieś skrawki, ale mężnie ubiera chwilę temu rozebrane jeansy (na rzecz spodni dresowych, z gołym tyłkiem jeszcze nie paraduje po domu) i wyrusza po ziemniaki, a mnie szósty hormon rzuca się na sumienie, po drodze zahaczając o oczy, więc zaczynam płakać. Na pytanie, zupełnie wyzbytego już z empatii, Zaślubionego, dlaczego płaczę, cały tłum hormonów odpowiada chórem: NIE MAM POJĘCIA…
I tak od tygodnia…
Do tego zamiast korzystać z dni bez pracy i regenerować ciało ja nie mogę spać. Leżę gapiąc się na sufit i w zależności od głównego hormonu albo myślę, jak jestem szczęśliwa lub jak bardzo jest mi źle. Zdarza się, że te dwie myśli występują zaraz po sobie w odstępie minisekundy (o ile tylko coś takiego istnieje). Nawet kot omija mnie szerokim łukiem, co nie umknęło moim hormonom i TAK STRASZNIE MI SMUTNO! A za chwilę nie jest mi smutno wcale.

Już prawie zapomniałam, że gdzieś byłam, bo hormony chyba wtedy były na urlopie w innym kraju, ale dalej za TYM miejscem tęsknie. Nie wiedziałam, że za miejscem można aż tak tęsknić. Chyba że to znowu te hormony…

4 komentarze:

  1. wiele osób mylnie pisze "spodnie dresowe" o klasycznych "lounge pants" - zrzucam to na brak znajomości arkanów męskiej mody i wybaczam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ehh, znamy tych delikwentów, te hormony podstępne, gwarantujące ogólną zmianę dekoracji co 5 minut, co nawet nas same wprawia w osłupienie (autentycznie mnie wzruszył Twój opis).
    Trzymaj się, Miss Cinname, i zdrowiej. Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana Bidulko !surczybyki hormony...echhhh ale ciesze sie ze napisałaś:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ty przynajmniej możesz się tłumaczyć hormonami. A co mnie tłumaczy?

    OdpowiedzUsuń