wtorek, 18 października 2011

Relacja z pola walki

Postanowiłam zapuszczać włosy. Postanowienie trudniejsze niż wszelkie noworoczne. Progi zaczynają się już rano, kiedy wraz z otwarciem oczu odkrywam, że każdy kosmyk moich włosów sterczy sztywno w inna stronę. Założę się, że podłączona do prądu odbierałabym fale radiowe nawet stacji z Nigerii. Potem następuje etap walki- ja kontra one. Walka na wstępie nierówna, bo jestem w mniejszości. Ledwo uda mi się okiełznać lewą przednią stronę, a już prawa sterczy zwarta i gotowa, jak już prawą stronę uznaję za pokonaną okazuję się, że lewy tył postawił na suwerenność. Pomimo mojej katapulty- patrz woda, broni palnej- patrz suszarka, miecza świetlnego- patrz prostownica oraz innych militariów pomocniczych- patrz lakier, pianka, szczotka oraz guma do włosów, jakoś nigdy nie udało mi się wygrać nokautem „na Gołotę”. Zamiast tego klnę, grożę , postanawiam zawinąć włosy w chustę, ogolić się na łyso, aż potem jakimś cudem udaje mi się opanować ten chaos, przy założeniu, że pewnych sztywniaków na mojej głowie po prostu nie widzę.
Na spięcie ich w jakąś rozsądną fryzurę nie mam szans. Użycie samych spinek powoduje, że albo wyglądam jak Czesia Wiesia albo jakbym intelektualnie zatrzymała się w przedszkolu, zebranie w ogonek odpada, bo guma ciągle się ześlizguje, a sama jego wielkość przypomina bardziej szczurzą końcówkę niż cokolwiek innego. Nawet jeśli jakimś cudem nad Wisłą uda mi się pozbierać wszystko razem w sensowną całość to utrzymuje mi się góra godzinę, a potem znowu wracam na pole walki. Zdarza mi się wyciągać moją tajną artylerię w postaci totalnego olania sytuacji, ale ta broń traci na wartości wraz z pierwszym wzrokiem obcej osoby, mówiącym „co Ty masz na tej głowie”.
Sprawdzianem silnej woli jest przejście obok fryzjera…ale daję radę. Założyłam grupę wsparcia w postaci Zaślubionego. Kiedy już stoję nad umywalkę z nożyczkami w rękach zawsze mam do kogo zwrócić się z prośbą o powstrzymanie. Dlatego też na ten czas wyglądam jak strach na wróble wydziobany z wierzchu przez jakieś jastrzębie , ale perspektywa na lepsze gdzieś ćmi w oddali…
A tymczasem, na sam koniec opisu pola bitwy i relacji prawie na żywo, chciałabym pozdrowić Agatę i Elizę, przez które lub dzięki którym (niepotrzebne skreślić) ciągle mam motywację do pisania i czuję oddech na karku, kiedy za pisanie zebrać się nie mogę. No i teraz też się zabrałam za pisanie, więc już nie mam wyrzutów sumienia;)

4 komentarze:

  1. W takim razie ja też pozdrawiam Agatę i Elizę, bo piszesz świetnie i tak trzymaj! :-))

    OdpowiedzUsuń
  2. pozdrawiam broszkę:)
    Karolku Toficzku -jak mam napisać by cię zmotywować do częstszego pisania?:)uwielbiam Twojego bloga!!!!!!!!!!
    Agata

    OdpowiedzUsuń
  3. Rewelacja! Podpisuję się pod wyżej wypisanymi komentarzami i na pewno będę zaglądać tu częściej!

    OdpowiedzUsuń