wtorek, 14 czerwca 2011

Foto szop

Zostałam poddana z przyjaciółką terapii. Szokowej. Prowadzącymi byli nasi zaślubieni. Wstępem niewinny program telewizyjny. Bodźcem nasz komentarz odnośnie jednej z polskich celebrytek. A konkretniej uznanie dla jej/Jej figury. No bo jak inaczej? Trzeba być uczciwym…biust wiecznie w poziomie nie pionie, wygrywa walkę z grawitacją, uda nie skażone cellulitem, ba, nawet skórką pomarańczową, jabłkową czy z kiwi. Do tego kości policzkowe przykryte jedynie warstwą skóry, bez zbędnego zmiękczenia „puckami”, włosy bujniejsze niż u mojego kota (a on ma ich ponad miarę- wiem, bo co rano ten nadmiar usuwam z własnych ubrań), no i brzuch bardziej wklęsły niż wypukły (śmiem podejrzewać, że to jakaś wada genetyczna- coś co ma być na zewnątrz, tu ewidentnie jest do wewnątrz). No więc, w ramach tej uczciwości, przyznałyśmy, że co jak co, ale jej ciało zasługuje na pochwałę. I tak oto zaczęła się polsko- włoska terapia kryzysowa.
Pierwszym rzutem starano się nam udowodnić, że przy takich zarobkach i takim stylu życia wyglądałybyśmy przy wyżej wspomnianej jak Piękne przy Bestii. Nie przekonało nas to zbytnio, ale widząc zaangażowanie naszych zaślubionych, zwanych dalej terapeutami, starałyśmy się wyglądać na przekonane. Z marnym skutkiem, jak widać, bo terapeuci przeszli do terapii wstrząsowej. Zaczęło się wyszukiwanie na Internecie zdjęć celebrytek przyłapanych bez makijażu lub w słabszej formie, a wszystko wyświetlane na ekranie telewizora (technika wciąż mnie wyprzedza- zaczynam rozumieć moją babcię). A potem lawinowo przeszliśmy do potęgi photo shop’a. Zdjęcia przed, zdjęcia po, brzuszek jest, brzuszka nie ma, boczek jest, boczku nie ma…

Terapia szokowa podziałała- chcę mieć photoshopa na żywo. Rano dwa kliknięcia myszką i znikają mi odciśnięte szlaczki z poduszki (w wieku szkolnym znikały mi podczas mycia zębów, teraz w połowie drogi do pracy- gdzieś mi się kolagen chyba wylewa), znikają cienie pod oczami i inne znamiona snu. Kolejny klik i moje włosy przestają być anteną radiową, zaczynają natomiast układać się w piękną całość, na twarzy pojawia się makijaż z idealnym rysem wokół oczu typu smoky eses. Potem dodatkowe kliknięcia powodują, że spodnie w rozmiarze XS leżą idealnie, a dekolt w bluzce kusi, a nie przypomina mi, że Newton miał rację. Tak poklikana mogę ruszyć w świat podkolorowany trochę przez inne klikania.

To tyle z terapii. Nazwijmy ją klikową. A tymczasem rano jakoś nie grało to z całością. Może jutro.

6 komentarzy:

  1. Tofik ja tez chce być "poklikana"..rany jakie to prawdziwe:)fajnie piszesz szkoda ze tak rzadko:(popraw sie:)
    Agata

    OdpowiedzUsuń
  2. nie ma lepszego fotoszopa niż miłość ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wariatka! Uwielbiam Twojego bloga!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja się zgadzam, prawdziwe to jak diabli...ale też jak widzę wszystkie nasze "gwiazdy" zrobione od a do z, które niezależnie czy mają 20 czy 60 lat zawsze wyglądają na 30-stkę to mi się ciepło robi, że ludzie w to wierzą.
    A czy to główne zdjęcie na blogu to Twoje? Tak się zastanawiam...

    OdpowiedzUsuń
  5. Pisz!!!! Dlaczego piszesz tak rzadko??!!

    OdpowiedzUsuń
  6. PISZ MI TU ZARAZ!!!!JUŻ!!!!

    OdpowiedzUsuń