wtorek, 23 lipca 2013

W każym zawodzie trafić możesz na schody



Najtrudniejsze w codzienności macierzyństwa jest dobre wsmarowanie w Krasnali kremu z filtrem 50. Przysięgam, niezależnie jak wcieram, przecieram, zacieram, w jakiej ilości to Smarowani i tak wyglądają jak kandydaci na gejsze. Ewentualnie mumie. I nie ważne jak bardzo się uśmiechają, majtają nogami czy gaworzą i tak wyglądają wtedy na śmiertelnie zmęczonych i apatycznych. Próbowałam już rozcieńczać ochraniacz z balsamem, wsmarowywać zgodnie i przeciwnie do wskazówek zegara, zmieniać producentów (dla jasności chodzi o producentów kremów), ale nie, nic to nie zmieniło. Uważam więc, że wsmarowywanie kremu z filtrem jest wyzwaniem, któremu chyba nigdy nie podołam.
Drugie, w kategorii trudne, jest opanowanie ślinotoku Krasnali. Jeszcze trochę i zaopatrzę nas w koła ratunkowe. Wprawdzie chłopcy mieli już dwie lekcje na basenie, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Wycieranie tetrówką jest równie skutecznie jak suszenie Bałtyku chusteczką higieniczną. Dzięki temu Krasnale są absolutnie "fashion victim", codziennie mają założone co najmniej  dwie koszulki z powodu zalania.
Trzecie, i przyjmijmy, że ostatnie to wyjście z Krasnalami z domu na czas. Z nieznanych szerszej widowni w postaci mnie, a czasami i Zaślubionego, przyczyn posadzenie ubranego, przewiniętego i gotowego do drogi Krasnala Numer Jeden na fotelik samochodowy, zapięcie go w pasy i ubranie czapki (o ile to konieczne) skutkuje natychmiastowym atakiem na pieluchę. Dzięki temu całą operację należy powtórzyć po wcześniejszym obrobieniu, co wydłuża czas potrzebny do wyjścia, a dodatkowo działa na nerwy równie gotowemu do drogi Krasnalowi Numer Dwa. I nie działa przechytrzenie losu i posadzenie Krasnala w celu wywołania akcji "za wczasu". Operacja ma szansę powodzenia tylko wtedy, kiedy rzeczywiście już wierzy się, że od wyjścia z domu dzieli nas tylko klik fotelikowych pasów. Widocznie do bomby w pieluszce potrzebny jest jeszcze u Krasnala dreszcz emocji, zwany często reisefieber.
Poza tym chyba wszystko w normie. Krasnale ciągle w wózku wyją, mimo zastosowania rad:
         1. Położyć Wyjących na brzuszku – wykonane. Efekt: stękający Krasnal z podniesioną głową próbujący cokolwiek zobaczyć, co powodowało, że wyglądał jak Janek Kos w czołgu. 
          2.  Zmienić gondolki na spacerówki – wykonane. Efekt : początkowo spokój, co po 10 minutach zmienia się w ryk, który dzięki nowej pozycji można nie tylko słuchać, ale i oglądać.
Reszta naprawdę po staremu, więc zostaje tylko czekać do wakacji. A do nich zostało równo 40 dni.
No i „royal baby” jest młodszy o równe 18 tygodni  od Krasnali. Phi!

wtorek, 16 lipca 2013

Hey ho, dziś na poważnie


Są dni, że absolutnie nie chce mi się mówić. Nie chce mi się rozmawiać. Nie odbieram wtedy telefonu, nie dzwonię, nie spotykam się z nikim. Potrzebuję wtedy „powietrza”, chwili dla siebie i tylko dla siebie. Od czasu Krasnali tych chwil nie jest dużo. Kiedy mam czas pożytkuję go na wizyty, wyjścia z kimś, z kim umawiam się od tygodni, zabiegi estetyczne mające na celu przybliżenie mojego wyglądu do człowieczego. Dlatego ostatnio poczułam, że już MUSZĘ! Zgłosiłam się na ochotnika do zakupów wieczornych (Krasnale nie brały udział w głosowaniu) i po położeniu 50% naszej rodziny do łóżek, pojechałam z listą artykułów koniecznych do nabycia.
Wsiadłam do auta i TO poczułam. Chwila dla mnie, telefon dzwonił kilka razy, ale nawet nie próbowałam zerknąć kto się wyświetla. Otwarłam okna, powietrze pędziło za samochodem, włączyłam radio i słuchałam muzyki, która wpasowała się idealnie w mój nastrój. To był ten moment.
Wróciłam z pełnymi siatami i szczęśliwa.
 A w głowie miałam ciągle muzykę:


niedziela, 14 lipca 2013

Pod włos



Toniemy we włosach. Są wszędzie. Na łóżku, na Krasnalach, w pieluchach, na pieluchach, w wózku, na ubrankach, pod prysznicem, w wanience, na kosmetykach, na rękach, na stole. Winnam temu ja. Na fotelikach, bujaczkach, matach edukacyjnych, poduszkach, na misiach i wszystkim, co z założenia jest krasnalowe. Winien temu kot. A właściwie kotka, bo tu chyba płeć też ma znaczenie.  Nie wiem tylko dlaczego mnie tych włosów wyraźnie ubywa, a kot wydaje się wyrzucać je z worka, bo na sobie wciąż ma tyle samo. Do tego sprawdza się u nas idealnie powiedzenie „Chcesz wiedzieć, jakie miejsce jest w Twoim domu najwygodniejsze, zobacz gdzie śpi Twój kot”. U nas najwygodniejsze okazują się być sprzęty dziecięce. Jeśli tylko odpowiednio nie zabezpieczymy miejsc, z założenia które powinny być sterylne, wtedy miejsca te stają się futrzane. Stąd też nasze mieszkanie, oblężone przez wszystko co kolorowe, grające, piszczące i miękkie (patrz: dziecięce) albo opatrzone jest plastikowymi reklamówkami (działa na kota i na mnie, kot się boi szelestu, więc omija szerokim łukiem, ja dostaję szału, bo wygląda jakby wybuchło u nas Tesco) albo jest w kolorze kociej sierści. Rady nie ma. Krasnale chyba już przyzwyczaiły się do życia „na i pod włosem”, zaryzykuję nawet stwierdzeniem, że innego życia nie znają. Także niedługo ja łysa, Krasnale obłożeni zewsząd owłosieniem niekoniecznie ich, uczynimy z kota naszego testera miękkości. Bo ostatnio nawet gondolki wózkowe przetestowała… no comments.

środa, 10 lipca 2013

Zabiorę Cię właśnie tam...



Dzisiejszy spacer z Krasnalami utwierdził mnie w przekonaniu, że moglibyśmy zatrudnić się jako wsparcie karetek pogotowia. Koguta może ktoś nie usłyszeć, ale dwóch drących się Krasnali tak, jakbym je ze skóry przed wyjściem obdarła i solą posypała, usłyszy nawet głuchy stulatek. Próbowała wszystkich metod ukołysania, ale nic nie działało. Trzy rundki po parku podzieliły gapiów (a gapili się wszyscy) na dwa obozy – pierwszy to Ci, którzy patrzyli z politowaniem, wręcz współczuciem. Głowę dam, że gdybym poprosiła o drobne od strzału bym od nich dostała. Ale grupa druga natychmiast by mi je odebrała, ponieważ w ich oczach wyczytać można było jedno- wyrodna matka. Próbowałam ukoić w ramionach (Krasnali, nie gapiów), ale skutek był taki, że jeden się uspokajał, drugi zaś zaczynał wydzierać się jeszcze bardziej (a myślałam, że to niemożliwe!), potem odłożony wpadał w spazm, kiedy znowu leżał w wózku i kończyło się na dźwiękach zatykających uszy.  Naszła mnie nawet myśl, jakie to proste byłoby mieć jednego, usiąść na ławce, ukołysać, poczekać aż zaśnie i odłożyć. Nie narzekam, nigdy nie oddałabym któregoś z moich dzieci, ale wczoraj ta myśl uderzyła z mocą młotka o palec. Zaraz więc pożałowałam tego, co się w głowie narodziło, otrzepałam się z resztek użalania się nad sobą, przypomniałam sobie amerykańskie filmy. Na ich wzór ubrałam okulary, wyprostowałam plecy, pierś wypięłam do przodu i z miną błogiej matki, której to dzieci delikatnie pełzają po czyściutkiej podłodze gaworząc i uśmiechając się, którym płacz jest obcy, a do każdego wyciągają swoje łapki na przytulenie, popchałam ten tonowy wózek z dwoma syrenami na pokładzie, udając że tak właśnie ma być. Mijani ludzie wykazywali odmienne uczucia – od śmiechu po żałość, a ja swojej miny nie zmieniałam.
I tylko raz parsknęłam śmiechem, kiedy to najbardziej życiowi okazali się panowie, których celem jest porozwozić złom i za to się napić. Minęłam ich i ich zaadoptowany do wywożenia złomu wózek (pojedynczy), a za plecami usłyszałam:
„Patrz, Wiesiek, takim mercedesem, to byśmy k…wa złomu nawiezli!”.
Amen.

poniedziałek, 8 lipca 2013

I masz tu, babo, wyjście z domu



Czasami uda się uciec. Zaślubiony zostaje z Krasnalami, nawet sam wymusza takie wieczory, tłumacząc, że „człowiek musi się przewietrzyć i pobyć bez dzieci”. Ja tam mam swoją teorię mówiącą, że zostaję wysyłana „do ludzi”, kiedy poziom mojej jasności umysłu spada do zera, „grucham i gaworzę” zamiast mówić, książki nie czytam, tylko nią poruszam czekając aż wyda jakiś dźwięk, zamiast jedzenia do ust pcham swoją pięść, a na widok wracającego z pracy Zaślubionego zaczynam machać rękami i nogami. Wtedy mam swój „out time”, pożytkowany różnorako, ważne żeby gdzieś z dala od dzieci, przyjemnie i żeby zmieścić się w dwóch i pół godzinie, bo potem baza wojskowa wzywa z powodu głodu żołnierzy, a generał w postaci Zaślubionego klucza do kuchni nie posiada.
Tak więc bywa, że idę do kosmetyczki. Na zabiegi TYLKO DLA MNIE! Gotowa na to, żeby moje dłonie znowu zaczęły przypominać dłonie , stopy wróciły do stanu przynajmniej wyjściowego i żebym pobyła w ciszy, słuchając muzyki. No i prawie się udaje, tyle że kosmetyczka moja to osoba wyjątkowo miła i empatyczna, która sprawdza się w roli rozmówcy, tak więc chcąc wykazać się swoją kindersztubą zawsze pyta o Krasnali. Odpowiadam zdawkowo, bo choć matką jestem kochającą nad życie to te kilkadziesiąt minut ma być TYLKO DLA MNIE! Odpowiadam więc zdawkowo, ale zawsze ktoś (patrz: inna klientka czekając na zabieg, której się nudzi, a która o dzieciach chętnie by porozmawiała, bo potem wraca do domu, gdzie niekoniecznie czekają na nią dwa egzemplarze) podłapie temat „bliźniaki” I się zaczyna:
„Bliźniaki, naprawdę?” – nie, na żarty.
„Chłopczyki czy dziewczynki?” – po połowie z każdego.
„Dużo pracy?” – nie, w czasie wolnym uprawiam jeszcze pole.
„A podobni?” – ta, do listonosza.
„A  moja koleżanka to ma koleżankę, której koleżanka też ma bliźniaki i one strasznie płakały w nocy.” – to tylko się cieszyć, że od bliźniaków oddziela Panią ściana dwóch koleżanek.
„Ale przynajmniej za jednym razem ma Pani dwóch i spokój” – tak, a że zawsze marzyła o szóstce to w następnej turze będą czworaczki.
Oczywiście odpowiedzi te daję w głowie, natomiast w głos wypowiadam grzeczne i uśmiechnięte zdania: „Naprawdę”, „Chłopczyki”, „Nie jest źle”, „ Trochę, ale do odróżnienia”, „Faktycznie, coraz więcej jest bliźniąt”, „Racja”.
Z gabinetu więc wychodzę szczęśliwsza, bo któraś z moich kończyn wróciła do normy, ale w głowie i tak Krasnale.
Zdarza się więc, że idę na koncert. Przygotowania logistyczne trwają od kilku dni, żeby dojechać na początek, posłuchać muzyki i zdążyć na wydawkę Krasnalom. Wybór pada na zespół z Argentyny, zapowiadany jako objawienie tango prosto z Buenos. Wypadam więc po kąpieli (Krasnali, na swoją czas miałam wcześniej w przelocie), lecę z biletem prawie przyklejonym na czole, żeby każdy widział, że NA KONCERT IDĘ, takam z tego dumna. Dumnam też, bo mam dwie i pół godziny, podczas których zespół ma grać, wpadam i…dowiaduję się, że mają dwugodzinne opóźnienie. Posłuchałam więc strojenia instrumentów, zobaczyła parę filmików puszczanych na rzutniku, pokrzyczałam na towarzyszki moje tego wydarzenia, które na nie wyciągnęłam (krzyk był konieczny, ponieważ w oczekiwaniu na muzykę puszczana była inna o sile miliona decybeli, więc o rozmowie mowy nie było), no i usłyszałam trzy numery, po których musiałam wracać.
Ale zdarza się też, że do miasta zagląda gość nie byle tam jaki, tylko Broszki, we własnej osobie! Pojawia się w poszukiwaniu grzywki, znajduje ją i czas na spotkanie ze mną w osobie własnej! Siadamy i pomimo godziny, jaką otrzymałam od swojej armii zbawienia rozmowa leje się strumieniem i nie przeszkadza mi, że rozmawiamy o dzieciach, bo jaka to kreatywna rozmowa! I jak pięknie się można przekonać, że są na świecie ludzie myślący podobnie do ciebie! I można się przekonać, że internetowe znajomości są warte zachodu! I w większości nie trzeba mieć na nie wychodnego! Może to i lepiej….