środa, 28 września 2011

Stany w dół

Jest taki stan, który dopada mnie permanentnie i odbiera całkowicie kolory świata. Stan, który dopada mnie regularnie z mocą bomby atomowej (nie żebym wiedziała jaką moc ma bomba atomowa, ale na Discovery mówili, że niewyobrażalną). Stan, który sprawia, że nawet najmniejsza rzecz doprowadza mnie do furii. Stan, który dopada niezapowiedzianie i potrafi trzymać tygodniami. Stan, który mi doskwiera, a mojego zaślubionego bawi do łez. Stan pomijany przez psychologów i innych lekarzy. Rozmawiałam o nim z wszystkimi bliskimi mi kobietami- to stan atakujący większą część społeczeństwa. Stan, który wytrąca z równowagi, zaburza dzień i powoduje, że nic, co zaplanowane nie odbywa się o czasie. Stan, który mimo licznych zabiegów zapobiegawczych wraca jak bumerang. Walczę z nim zaopatrując się w niezbędne, jakby się wydawało, antystany. A imię jego „Nie mam się w co ubrać”.
Choćby moja szafa pękała w szwach i się nie domykała, choćbym ciągle dokładał do niej nowych ciuchów i tak z prędkością tornada wraca do mnie ranek, w którym siadam naprzeciw garderoby i nic, co w niej jest nie pasuje. Wszystko albo za małe albo za duże, zbyt kolorowe albo za szare…siedzę więc i kontempluję, ale wtedy nic już nie jest takie, jak być miało. Podczas takiego ataku przed lustrem staję około miliona razy zmieniając odzienie i rozrzucając odrzucone ubrania dookoła. Prasuję, wyrzucam, zamieniam, siadam z rezygnacją i postanowieniem niewychodzenia z domu, ponawiam próby, postanawiam popracować nad ciałem, klnę (wtedy przypominam sobie ile jest przekleństw), aż wreszcie wybieram jeden z wariantów, z którego i tak cały dzień jestem niezadowolona. Idę wtedy i widzę w oczach każdego mijanego, że nic do siebie nie pasuje. Warczę. Chociaż i tak najgorsze jest rozbawienie zaślubionego, który idealnie rozpoznaje ten stan. Łatwo jest śmiać się wtedy, wiem. Biednemu zawsze wiatr w oczy! Chociaż w sumie co się dziwić, skoro Jego stałym zestawem jest koszulka i jeansy, ewentualnie krótkie spodenki. A ja co? Spodnie muszę dopasować do tyłka, bluzkę do biustu (a on zależy od cyklu), potem bluzka musi pasować do spodni, a do wszystkiego buty, na dodatek nie może mnie pogrubiać i być odpowiednie na pogodę. Gdyby tego było mało to musi być jeszcze wygodne i modne, a najlepiej oryginalne. I to wszystko jeszcze musi spełniać kryteria dress codu i mojego humoru. I pasować do karnacji, makijażu, włosów, torebki…
Stanu tego nie wolno mylić z dniami, kiedy najchętniej wrzuciłabym dres. Nie, nie, nie! W te dni właśnie chcę naprawdę dobrze wyglądać. Wręcz wyjątkowo. Ale na chęci się kończy, bo w te dni ciuchy się na mnie zawsze celowo uwezmą i specjalnie się nie układają, przestają do siebie pasować ( jestem przekonana, że one są w zmowie i robią to specjalnie!). Potem, próbując sprostać tym stanom, obiecuję sobie, że kolejne odzieżowe zakupy będą tylko pod kątem pasowania do reszty szafy. I wydaje mi się, że tak jest, ale do czasu…i nawet ta mega uniwersalna koszula pasująca do każdej spódnicy i każdych spodni okazuje się bezużyteczna, bo nagle nie mam żadnej ładnej spódnicy, a te co mam są bezbarwne, podkreślające moje masywne łydki i jakieś takie stare, a o spodniach nawet nie myślę, bo we wszystkich wyglądam jakby mi doczepili świńskie nóżki. Więc żyć muszę, ku uciesze zaślubionego, z tymi stanami…
A wpis dedykuję dwóm kobietom, które zmobilizowały mnie do pisania poprzez wpisy na facebooku. Nie wymieniam imion, bo nie wiem czy mogę, ale jeśli dostanę zgodę to w następnym wpisie wspomnę!

wtorek, 6 września 2011

Niecodziennie

Mieć wokół siebie zdolnych ludzi to naprawdę szczęście, ale mieć zdolnych przyjaciół to zupełny high life! Nie chcę tu chwalić wytworów artystycznych tylko dlatego, że znam autorów, ale to są naprawdę produkty godne uwagi i polecenia. A że znanych mi człowieków…serce w dumę rośnie!
Na pierwszy ogień coś, co chwalić chcę, a i powinnam, bo w ręce miałam i wiem, że warto.

ANDY POP. powstał z inicjatywy dwójki projektantów, Marii Kuboszek i Tomasza Woźniaka.
Srebro, jego niepowtarzalna struktura i właściwości, stanowi dla nich bazę twórczych inspiracji i poszukiwań.
Myśląc o biżuterii postanowili wybrać się o krok dalej i stworzyć biżuterię interaktywną, którą można kształtować samemu, której centralny element, kolor, jest wymienny i koresponduje z naszym samopoczuciem, kaprysem lub spontaniczną chęcią codziennej zmiany.
Zastanawiając się nad możliwością wymiany koloru odkryli połączenie z pozoru błahe i znane wszystkim od dziecka – plastelina, w odcieniach fluo, lepsza od tej z dzieciństwa, nietoksyczna, intensywna i niebrudząca. Połączyli ją ze srebrem. Powstała biżuteria, która daje się kształtować i przybiera odcień odpowiedni do nastroju lub garderoby, która odsyła nas do dzieciństwa i przypomina o różnorodności.

Przyznaję, że gdyby mnie ktoś podpytał o łączenie srebra z plasteliną to puknęłabym w czoło. I teraz w to czoło powinnam dostać młotkiem za brak wyobraźni. Jako stwór srokowy, lecący do wszystkiego, co świeci- marzę o każdym pojedynczym wzorze. Zaślubiony twierdzi, że niedługo moja biżuteria nas zabije- pod jej ciężarem bowiem spaść nam może półeczka na głowę ulokowana centralnie nad naszym łóżkiem. To jednak nie moja byłaby wina, bo nie ja tę półkę montowałam, a sam wyżej wspomniany osobnik.
Wracając do Andy Pop, bom się rozgadała, a dzisiaj o sztuce a nie życiu być miało, poniżej trochę zdjęć, w tym mój faworyt:

Szczegóły na portalu, który łączy i na którym się jest jak się jest, a jak się nie ma na nim konta to się nie jest wcale…podobno:

http://www.facebook.com/#!/andypopart

Wpis ten może niecodzienny, ale jak się dzielić to się dzielić. Tylko mi lajkować, jak już na fb to znajdziecie, niech mi serce urośnie, że dzięki mnie ktoś jeszcze to ogląda! A jak wspomnicie, że ode mnie to mi serce urośnie, że się do sztuki dołączyłam!:)