piątek, 19 sierpnia 2011

Latający holender

Wyjechałam i wróciłam. Więcej grzechów nie pamiętam. Na wyjeździe miałam wypocząć, żeby powrócić w pełnej mocy przerobowej. Nie udało się. Zamiast tego po czterech dniach wróciłam bardziej spragniona wakacji, takich tygodniowych albo i dłuższych. Takich, gdzie nie będę miała snów o pracy ani myśli z cyklu „czego jeszcze nie zrobiłam”. Jest natomiast nicnierobienie, które po kilku dniach bokiem wychodzi i błogie rozkojarzenie, które powoduje sytuacje bawiące nas na wakacjach, a w bożym tygodniu doprowadzają nas do furii.
Mój szybki wyjazd był zaplanowany, wyczekiwany i niczym mnie nie zawiódł, poza tym, że się faktycznie skończył po trzech dniach. Teraz już jestem pewna, że holenderski powstał kiedy ktoś mocno zaziębiony próbował odkaszlnąć chrypkę, a innym wydawało się, że coś mówi. Wiem też, że waga wadze nierówna, że „koko” to niekoniecznie tylko kurzy język, że piwo może być równie dobre jak wino, a sztuka i teatr to bardzo szeroko rozumiany termin. Upewniłam się, że kuchnia tajska to dzieło aniołów, bo ma nieziemski smak, a frytki to dzieło szatana, bo po zjedzeniu od razu czuje się je w boczkach i na tyłku. Do tego jeszcze ciasteczko do kawy może rozłożyć na łopatki, a rarytas, którym zachwycałam się jakieś trzy lata temu, uważając go za coś u nas niespotykanego, to po prostu dobrze zrobiony dorsz. Co jeszcze? A może to, że czasami warto zapomnieć o świecie, zresetować się i przypomnieć sobie, że praca to dodatek do życia, a nie odwrotnie i że wolny czas można spędzić naprawdę błogo.
A dla tych, którzy mają z resetem kłopot- polecam wycieczkę do Amsterdamu!

czwartek, 11 sierpnia 2011

Spotkania na szczycie

Spotkań na szczycie może być wiele- od tych dyplomatycznych, po przypadkowe turystyczne na górze jakiejś góry. Ale mnie chodzi o inne, wyjątkowe, niepowtarzalne, uniwersalne, niepojęte dla mężczyzn spotkania kobiece. Podczas takich zejść większej ilości osobników płci żeńskiej dowiedzieć się można o niespotykanej wręcz ilości nowości. Ja z ostatnich( a, o dziwo, udało mi się ich kilka) wyniosłam:

1. Są pachnące buty!!!!
2. Lepiej mi w zieleni niż turkusie
3. Clooney znowu jest wolny!
4. We Włoszech Big Brothera wygrał bardzo przystojny mężczyzna (tu dwie informacje w jednej- o wygranym i że BB wciąż gdzieś jest emitowany)
5. Muszę wypróbować około miliona podkładów- ile kobiet, tyle opinii
6. Sushi jest kaloryczne
7. Ostatnia książka Murakamiego jest dziwna (jakby wcześniejsze nie były…)
8. We Włoszech odnaleźli szkice zaginionego malowidła
9. Podrożały bilety do kina
10. W Warszawie używa się określenia „betka” (ale już nie pamiętam na określenie czego)
11. Jest genialne muzeum Leonarda da Vinci
12. Jeśli po powrocie do domu około godziny 6 rano zje się śniadanie, a potem pójdzie spać to to była późna kolacja
13. Rumianek świetnie działa na sen (sama nie wiem, jak mi to umknęło)
14. Są rajstopy w spray’u
15. Będzie koncert Sade
16. W pewnym centrum handlowym jest poczta, której pracownik oblizuje znaczki w wyjątkowo nieprzyjemny sposób
17. Nie tylko ja mam słabość do Javiera Bardem
18. Przepłaciłam za balsam
19. Mój eks-szef przeniósł się z Krakowa do Warszawy
20. W moim mieście otworzyli siłownię, która jest na ruchomej platformie- podczas treningu zmienia się widok za oknem
21. Justin Bieber wydał już miliony na swoje zachcianki
22. Nikt nie wiem, kim jest Justin Bieber (czy to się tak pisze??!!)
23. Za często podlewam jednego z moich kwiatków
24. W domu można mieć lemura
25. Lemury trzeba karmić robactwem
26. Można świadomie i z premedytacją nie mieć w domu Internetu
27. Coraz więcej moich znajomych ma dzieci
28. Wyprzedaże to dzieło szatana
I jak tu nie kochać tych babskich spotkań, na których myśl zawsze się uśmiecham i nigdy nie mam dość? A po nich człowiek o tyle mądrzejszy…

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Dygresje na temat niepogody

No i piękną jesień mamy tego lata! Tak piękną, że zaczynam szczerze wierzyć, że lipiec wypadnie w listopadzie, a styczeń w czerwcu. Zakładając buty wybieram między balerinkami, w których kostnieją mi stopy, gumiakami, w których stawiam kroki jak Wielki Ptak a kozakami, w których wyglądam tak trochę…jak japoński turystka. Japońscy turyści co roku nie przestają mnie zadziwiać. Gdziekolwiek się nie ruszę tam oni są- coś jak roztocza- i trzeba im zostawić, że są uroczy- zupełnie nie jak roztocza- ale też ich styl wyprzedza modę o lata świetlne. Do dzisiaj z zaślubionym wspominamy spotkaną jakieś trzy lata temu japonkę, która w środku lata (może nie bardzo upalnego, ale lata, które wtedy wypadało jeszcze w lipcu i sierpniu) zajadała się mulami opatulona w szalik, wełnianą czapkę, a na nogach miała futerkowe kozaki. Wyglądała jak Yeti wśród smerfów. No i jak teraz w tym jesiennym lecie też się tak czuję.
Za słońcem tęsknię jak za arbuzami zimą, chociaż to coraz mniej adekwatne stwierdzenie, bo w sumie to jem teraz arbuzy, a za oknem bliżej do zimy niż lata…Nie pociesza mnie nawet fakt, że mój nowonabyty parasol, w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia, jest w użyciu odkąd go mam codziennie. Swoją drogą, odkąd pamiętam gubiłam parasole, a o tym pamiętam jak o porannej kawie- zawsze i wszędzie. I może jest to spowodowane tym, że wcześniej żaden mój parasol nie podobał mi się tak bardzo, ale stawiam w pierwszej kolejności na to, że jednak nie lubię, jak mi się na głowę woda leje, więc go sobie pilnuję.
Do tego zaczęłam rozważać jakieś alternatywne opalanie. Solarium raczej odpada z kilku względów- ten zdrowotny jest na końcu. Po pierwsze mam klaustrofobie i opalając się co sekundę sprawdzam czy aby na pewno da się uchylić klapę, co powoduje, że pewnie z 10 minut jakie tam spędzam opalam się minutę. Po drugie odkąd zobaczyłam „Oszukać Przeznaczenie niewiemktórączęść”, gdzie jedna z bohaterek ginie spalona w solarium, jakoś tak mi tam nieswojo. Po trzecie kolor opalenizny z solarium jakoś bardziej kojarzy mi się z ziemniakiem niż wakacjami. Po czwarte to rozbieranie, smarowanie, opalanie, ubieranie zniechęca. Po piąte jeszcze nigdy nie czułam się „swojo” w solarium- jestem w mniejszości bez tipsów, kolczyka w nosie, paska z ćwiekami i sztucznymi rzęsami (nie mam nic do tych atrybutów ani do tych osób, ale jakoś w solarium zawsze spotykam ich skupiska). Po kolejne względy higieniczno- zdrowotne też nie zachęcają. Kremy do opalania powodują u mnie wysypkę. Wyglądam jak po ataku trądziku młodzieńczego. Wtórnego, oczywiście, bo lat mi to nie odbiera. Ciemniejszy puder też nie bardzo, bo zawsze gdzieś niedosmaruję i wyglądam potem jak źle obrobione zdjęcie z photoshopa. No więc chodzę taka blada, że przykładając twarz do ściany nie bardzo widzę gdzie kończy się ściana a gdzie zaczynam się ja.
Z brakiem lata wiąże się u mnie jeszcze jedno- notorycznie mam zły humor. Jestem zła na psa sąsiadów, który szczeka, na kierowców, którzy jadą wolniej niż ustawa przewiduje (czy są mandaty za zbyt wolną jazdę po mieście??), na pracę, że jest, na telefon służbowy, że dzwoni, na telefon prywatny, że się zepsuł, na ubrania, że się mną, na weekend, że mija za szybko, na tydzień roboczy, że się wlecze, na jeansy, że się rozciągają, na mój ulubiony jogurt, bo nie zawsze jest w sklepie, na brzoskwinie, bo były bez smaku, na rower, bo nie mogę na nim jeździć…ale tak naprawdę jestem zła na lato, że go nie ma!
Post ten miał być o zupełnie czymś innym, a tu wyszło jak wyszło. Apeluję o słońce! Ktoś popiera? Jeśli tak otwieram listę wyborczą- podpisy zbieram w komentarzach, na maila i w każdej innej postaci! Pozwiemy lato, że się nie zjawiło!