wtorek, 31 maja 2011

Zmęczenie zapomnienie

Postanowiłam, za przykładem innych kobiet, zacząć uprawiać jakiś sport. Siłownia odpadła w przedbiegach, nawet nie musiała podnosić swoich czterech liter szanownych do startu- nudzi mnie za bardzo. Joga była mocno rozważana- już jej prawie medal zwycięstwa na kark zakładałam, ale jakoś ostatnimi czasy najbardziej potrzebuję niemyślenia, a podczas wyciszania lub tkwienia w asanie jakoś nie szło mi to niemyślenie najlepiej. Basen…niby wszystko dobrze, ale jakoś zawsze znajdę wymówkę, żeby na niego nie jechać- a to nieogolone nogi, a to za zimno, żeby potem z mokrymi włosami wyjść, a to oczy bolą, a tam chlor i tak w kółko. Byłam też na większej ilości tanecznych aerobików- niby nieźle, ale jakoś nie gra mi występowanie w roli potykacza, który w momencie, kiedy wszyscy skaczą w lewo skacze w prawo. Najpewniej po kilku razach zrozumiałabym czym jest krok o nazwie, której do końca wymienić nie umiem i po ruchach innych mam pewność, że zrozumienie niewiele da, bo z wykonaniem będę miała trudności przez jakieś dwa tysiące lat świetlnych, więc nie biorę tego personalnie, ale rezygnuję.

I tak pewnego dnia panieńskiego nadszedł czas, kiedy jak Romeo znalazł Julię a Trystian Izoldę znalazłam rodzaj wysiłku, z którym zaiskrzyło. Po godzinie wytężonej pracy mięśni nie jestem w stanie ruszyć małym palcem u nogi, ale warto. Pytanie „Po co?”, „Kto sobie robi to dobrowolnie?”, „Ja p…#$%%##$$, k...@#%$#@#, dlaczego?” oraz „ Czy to się kiedyś skończy?” zadaję sobie tylko podczas ćwiczeń, ale potem nie mam wątpliwości- trzeba się zapisać na znowu. Przed samą godziną zero próbuję wymyśleć jak najwięcej wymówek, ale w rezultacie i tak ląduje w sali i na 50 minut zapominam o wszystkim skupiając się tylko na tym, jak bardzo już nie mogę. A potem przez najbliższe dwa dni tak boli mnie większość partii ciała, więc i tu o jakimś większym skupieniu mowy nie ma.

Dlatego też potwierdzam- sport to zdrowie. Głównie psychiczny. Polecam!

niedziela, 15 maja 2011

Jak będę duża to będę strażakiem

Nadszedł dzień, kiedy wypadałoby wrócić…jako że wierzę w znaki, to znak dzisiaj był. Dwie osoby, z których zdaniem liczę się absolutnie, zapytały mnie, kiedy znowu napiszę. No to piszę. Wiosna przyszła, kolejne dzieci pojawiły się na świecie- witaj Mia, zdążyłam zwiedzić Pragę w jeden dzień- do dzisiaj pamiętam ból nóg, minęły święta, zrobiło się ciepło- w tygodniu, bo w weekend naturalnie leje, w naszym domowym asortymencie pojawiły się dwa nowe rowery, a ja im mniej mam czasu, tym bardziej staję się towarzyska.

Ale jedno się nie zmienia- kim chcę być, kiedy dorosnę. Bo nie wiem. Mam poważny problem z pytaniem „Kim jesteś z zawodu”. Socjolożką? Nie bardzo, poza wpisem na dyplomie niewiele łączy mnie z tą profesją. Kurą domową? Jeden rzut oka na moje okna i wszystko jasne- nie przez wielkie „N”. Mogłabym wymieniać tak bez końca, ale zbyt wiele sensu w tym nie ma. Dlatego wnoszę postulat- zamiast pytać czym się zajmujemy pytajmy czy zajmować byśmy się chcieli. Jestem bardziej niż pewna, że wtedy odpowiedzi byłyby znacznie ciekawsze! Mielibyśmy wtedy w swoim otoczeniu malarzy, aktorów, strażaków! Ja byłabym wziętą pisarką. I aktorką teatralną, tak wziętą, że nie musiałabym grać w serialach czy reklamach. Czasami projektowałabym ubrania, ale tylko dla gwiazd. I może trochę malarką i piosenkarką. I kucharką w ekskluzywnej restauracji, ale na pół etatu. No i eventowcem. A w między czasie instruktorką fitness. I we wszystkim byłabym, oczywiście, genialna.

Ale to potem, bo na razie muszę się wyspać.