Ostatnio jakoś nie po drodze było do komputera. Wybrałam
nagle klasyczny styl pisania- długopisem na papier. Ale dzisiaj, ciągnięta
ciekawością i pierwszym, od nie pamiętam kiedy wieczorem, gdzie wytrzymałam
prawie do północy, włączyłam machinę i ruszyła lawina przeglądań. Zaległe
wiadomości, blogi, informacje, strony zapisane w pamięci telefonu w kategorii „do
przejrzenia”, wreszcie uderzona młotem „a może…” pisać zaczęłam.
Ale ten czas, kiedy laptop łapał kurz (cyklicznie wycierany
i jeszcze cyklicznej powracający) nie można uznać za niewykorzystany. Okres
pełen zmian podczas których, w oczekiwaniu na Armagedon lub na rajskie doznania
(jak kto woli), dowiedziałam się, że: w kinie w tygodniu w godzinach wczesno
południowych można być samemu, ale film i tak puszczą, można sprzątać cały
ranek, a roztocza i tak wrócą zanim zdążę się obrócić, kurz bardziej widać w
ciągu dnia (stąd te odkrycia dopiero teraz- do tej pory, wracając z pracy było
już po „momencie krytycznym”, czyli takim kiedy słońce pada dokładnie na
wszystkie meble), niektóre z polecanych książek są naprawdę płytkie jak brodzik
prysznica, pralka po 5 latach użytkowania może sobie po prostu wybuchnąć, pożerając
pranie i nawet po doszczętnym rozkręceniu jej przez lubego, pranie musi być
odzyskane w warsztacie pracy, przez co Twoją bieliznę ma zaszczyt oglądać spora
ilość mężczyzn, choćby nie wiem ile się ćwiczyło,
nadchodzą takie momenty, że wejście na trzecie piętro kończy się zadyszką godną
100-latki, w dresie po całym dniu włóczęgi po domu ładnie może wyglądać tylko
wspomnienie Ciebie, w telewizji śniadaniowej dowiedzieć się można wiele
ciekawych rzeczy – kim chciała być Miss Czegośtam, kiedy była mała, jak
rozsmarowywać podkład, jaka pogoda będzie w Rzeszowie, jak czyścić szkatułki
(której za żadne skarby nie chciałabym mieć w swoim mieszkaniu) lub co pasuje
blondynkom. Z dodatkowych najnowszych odkryć : jest możliwe, że niezależnie ile
zjesz i tak chudniesz, można okrutnie tęsknić za rowerem, każde wyjście z domu,
chociażby po chleb, może być świętem i nagle zastanawiasz się czy może nie
byłoby dobrze pomalować się, ułożyć włosy i jakoś wymazać z siebie stały ślad
dresowych prążków, na pytanie „co u Ciebie” jedyne, co możesz odpowiedzieć to
streszczenie seriali, które dzięki całodziennym powtórkom znasz na prawie na
pamięć, wsmarowując w siebie krem antycellulitowy można nabawić się sporych
siniaków, a największy smutek, który doprowadza Cię do łez można zagłuszyć
Zozolem, o ile tylko masz na nie ochotę.
Tak więc czasu za stracony nie uważam. Ale wracam do życia,
odzyskuję siły witalne, już nawet mam energię, żeby zmieniać dresy –
zdecydowanie wraca ku dobremu. A że jutro sobota mam nadzieje, że A. będzie
miała co czytać przy kawie :).