sobota, 19 lutego 2011

Luksus odpoczynku

Człowiek jednak odpoczywać musi. Przez ostatnie trzy tygodnie przekonałam się, że chwila oddechu jest potrzebna. I że poranne niewstawanie, kokoszenie się w pościeli, leniwe włóczenie się po domu w piżamie, przespanie śniadaniowej telewizji, która zazwyczaj zaczyna się w porze, kiedy jest się już w drodze do pracy i zupełne olewanie czasu to epicentrum relaksu. Do tego praca bez dnia wolnego traci zupełnie na uroku. Zresztą nie wiem jak to jest, ale niezależnie, jak dobrze jest w pracy, zyskuje ona na uroku w wolny weekend i w godzinach wieczornych. Przynajmniej u mnie. Dlatego też po roboczych godzinach chętnie opowiem o tym, jak fajnie się pracowało, chętnie też pójdę na koncert, który, dzięki temu, że pracuję tam a nie gdzie indziej, mam gratis, ale zapytana rano o jakiekolwiek plusy tego zawodu na pewno nie odpowiem nic lub też używać będę słów niecenzuralnych.
Bo ja ogólnie rano wstawać nie potrafię w dobrym humorze. Mogę nie spać do wschodu słońca, mogę nie spać przez długi czas, ale kiedy rano muszę wstać po budziku w telefonie a nie po budziku biologicznym to niestety Miss Uprzejmości nie zostanę. I daleko mi nawet do szarfy osiemdziesiątej Vice. Wprawdzie opanowałam już makijaż, który sprawia, że moje oczy przynajmniej wydają się otwarte i opanowałam sztukę ujarzmiania włosów, które po wstaniu sterczą jak anteny radiowe, ale to i tak nie sprawia, że staję się bardziej rozmowna. Zły humor mija mi gdzieś na godzinę po obudzeniu, dlatego praktykuję wcześniejsze nastawianie budzika, ale to, z kolei, kończy się na kilkunastu drzemkach. Ku wątpliwej uciesze poślubionego, który sam dźwięk mojego budzika zdążył już chyba śmiertelnie znienawidzić.
Dlatego też wracam do swojego kieliszka wina, telewizora i świadomości, że jutro rano nic nie muszę. Będę leniuchować w najbardziej ekskluzywnej postaci. Całą niedzielę. A w poniedziałek…lepiej porozmawiać ze mną w okolicy południa.